Carl Friedrich Goerdeler
[G]dy prasa i radio ogłosiły za jego ujęcie nagrodę w wysokości miliona marek, uciekł do Prus Wschodnich, skąd zamierzał przedostać się do Szwecji. Zupełnie przypadkowo, w małej oberży w wiosce Koniecwałd, poznała go miejscowa kelnerka […]. Nagroda jej nie ominęła. Hitler wręczył jej ów milion marek na prywatnej audiencji.
Na stację benzynową w Sztumie podjechał samochód z niemiecką rejestracją. Podróżująca nim starsza pani opowiadała właśnie o czymś siedzącej obok koleżance. Usłyszałem znajome nazwisko – Goerdeler. Niezbyt biegle mówię po niemiecku, ale wywiązała się między nami dłuższa pogawędka – wspomina tamten moment Andrzej Zdziennicki.- Zaprosiłem panią Gerlindę Czech, mieszkającą w Stuttgarcie, do odwiedzenia mojej mamy. Ona doskonale znała sprawę dr Carla Goerdelera. Aby jednak całą tę historię lepiej zrozumieć, trzeba się cofnąć w czasie…
W 1938 roku grupka konspiratorów rozważała możliwość aresztowania Hitlera, gdy ten wyda rozkaz ataku na Czechosłowację i postawienia go przed Trybunałem Ludowym. Spiskowcy nie zdołali jednak przekonać o swoich racjach głównodowodzących armią. Podobnie rzecz się miała przed inwazją na Francję. Wśród opozycjonistów znajdował się Carl Goerdeler, były nadburmistrz Lipska i minister cen Rzeszy. Jeśli Hitlera nie powstrzyma się w porę – rozumowano – to poprowadzi on Niemcy do upadku.
13 marca 1943 roku generał Henning von Tresckow i por. Fabian von Schlabrendorff podłożyli bombę w samolocie, którym Hitler wracał ze Smoleńska do kwatery w Prusach Wschodnich. Ładunek nie wybuchł, umieszczony w paczce z butelkami koniaku. Schlabrendorff poleciał natychmiast do Gierłoży, pakunek odebrał, a bombę rozbroił, jadąc pociągiem do Berlina. Jak podaje Allan Bullock w studium Hitler. Studium tyranii w następnych miesiącach zaplanowano jeszcze sześć zamachów na życie wodza. Żaden z nich nie doszedł do skutku.
Spiskowcy pozyskali dla swojej sprawy kolejnego generała – Clausa Filipa Schenka, hrabiego von Stauffenberga. Wyróżnił się w walkach w Polsce, Francji i Rosji, gdzie też bardzo załamała się jego wiara w wodza.
20 lipca 1944 roku, będąc na naradzie w kwaterze Hitlera pod Kętrzynem, podłożył pod stół bombę. Potem wyszedł, a barak wkrótce wyleciał w powietrze. Był przekonany, że Hitler zginął. Jego fotel miał zająć Goerdeler. Ale pucz, jak wiadomo, się nie powiódł. Spiskowcy stanęli przed sądami, wielu wybrało samobójstwo zamiast pokazowych procesów. W sumie życie straciło ok. pięć tysięcy osób.
Już nawet wcześniej zaczęły się aresztowania wśród opozycjonistów. Na początku 1944 roku zatrzymano von Moltkego z Krzyżowej. Na trzy dni przed zamachem w Wilczym Szańcu w Gierłoży gotowy był już nakaz zatrzymania dr Goerdelera.
Z obawy przed przypuszczalnym aresztowaniem ukrył się na wsi – i jak widać – nie przyszło mu nawet na myśl, że jego obecność w Berlinie mogłaby wpłynąć w jakiejś mierze na przebieg wypadków – napisali przed laty niechętni Goerdelerowi Franciszek Bernaś i Julitta Mikulska-Bernaś.- Wrócił, gdy było po wszystkim, a Stauffenberg i bezpośredni uczestnicy spisku straceni. Początkowo jeszcze ukrywał się u różnych znajomych, lecz gdy prasa i radio ogłosiły za jego ujęcie nagrodę w wysokości miliona marek, uciekł do Prus Wschodnich, skąd zamierzał przedostać się do Szwecji. Zupełnie przypadkowo, w małej oberży w wiosce Koniecwałd, poznała go miejscowa kelnerka Helena Schwärzel. (!) Nagroda jej nie ominęła. Hitler wręczył jej ów milion marek na prywatnej audiencji.
Tyle zbeletryzowany zapis obojga historyków. Teraz wypada wrócić do początku naszej opowieści. Matka pana Zdziennickiego opowiedziała pani Czech, interesującej się postacią Goerdelera, o tym jak zapamiętała jego moment aresztowania. Przyjechał do Kwidzyna, gdzie miał swoją rodzinę. Poszedł na miejscowy cmentarz, na którym pochowani byli jego dziadkowie. Czuł, że jest obserwowany. Wykupił bilet, ale dla zmylenia wysiadł stacje wcześniej. W przechowalni zostawił bagaż i ruszył przed siebie, zabierając plecak. Noc spędził w lesie. Następnego dnia, nieogolony trafił do Koniecwałdu. Nic zachodził do gospody, chciał jedynie trochę mleka na śniadanie. I wówczas został rozpoznany przez służącą. Pamiętała go dobrze, bo w nadmorskiej miejscowości w pobliżu Królewca jej państwo mieli dom w sąsiedztwie Goerdelerów. Powiadomiła o tym dwóch żołnierzy, będących w gospodzie. Ci nie chcieli się do niczego mieszać. Zaczęła więc im grozić. Goerdelera zatrzymano, gdy próbował uciec w stronę lasu. Pamiętam, że radio angielskie nadawało: Heleno Schwärzel, co ty sobie biedna kupisz za ten milion marek, chyba miejsce na cmentarzu – wspomina pani Wanda Zdziennicka.- Co się z nią potem stało, nie wiem.
Niedawno pani Gerlinda Czech przysłała jej długi list, obiecując wkrótce kasetę z fabularnym filmem o Goerdelerze. A po Sztumie już przeleciała wieść, że w Koniecwałdzie Niemcy planują wmurowanie tablicy ku czci Goerdelera. Zrobiłby się taki trójkąt Krzyżowa-Gierłoż-Koniecwałd, miejsca związane z antyhitlerowską opozycją. – Nic takiego pani Czech, która jest w bliskich kontaktach z byłym prezydentem von Weizsäckerem, nie mówiła – twierdzi pani Zdziennicka. Wizyta starszej pani w Sztumie nie będzie więc miała spodziewanego posmaku sensacji. Pozwoliła nam za to przypomnieć mało znany epizod II wojny.
Tekst: J. Ryszkowski, Niedoszły kanclerz Rzeszy, [w:] J. Ryszkowski, Requiem dla hrabiego. Sztum 1997, s. 37-38.
Nieznacznie zmieniony przedruk za uprzejmą zgodą Towarzystwa Miłośników Ziemi Sztumskiej.