Więźniowie
Dostałem się kiedyś na warsztaty scenariuszowe. Na kilkunastu zjazdach, w małym parku filmowym pod Monachium ja i inni scenarzyści z całych Niemiec łączyliśmy swoje kreatywne siły, żeby podzielić się swoim talentem w tworzeniu postaci i historii. Na jednej z rozmów z inicjatorem przedsięwzięcia dowiedziałem się, że w planach było miejsce na ostatni etap produkcji filmu – na zrobienie zdjęć według napisanego przez siebie scenariusza. Bo właśnie to jest marzeniem każdego scenarzysty – żeby jego pomysł na film ożył, zmaterializował się jednym słowem. Po zakończeniu warsztatów długo myślałem nad tym, co zrobić żeby krok po kroku realizować swoje pomysły na filmy. Dla przypomnienia są to do tej pory trzy pomysły, z czego dwa oryginalne inspirowane moim życiem i moimi cieniami z przeszłości, jak i jeden bazujący na powieści mojej ulubionej niemieckiej pisarki, która niestety odeszła w zeszłym roku. Pamiętam że w czasie swojego pobytu w Berlinie grałem jako statysta w amerykańskim serialu. Dowiedziałem się że producent tego serialu produkuje też teledyski muzyczne. Pomyślałem że to idealny pomysł na sprawdzenie, czy robienie filmów jest czymś dla mnie. Bo rzeczywistość szybko zweryfikowała moją naiwność. Producenci filmowi angażują się we własne projekty, bo to na nie, a nie na projekty innych chcą przeznaczać pieniądze. I w tym momencie jest to bez znaczenia, czy są to środki własne czy pochodzące z obcych źródeł. Dlatego dla mnie, czyli dla osoby która chciałaby zobaczyć kiedyś na własne oczy ekranizację swojej ulubionej powieści, i wciąż myślę tu o niesfilmowanej dotąd powieści niemieckiej pisarki, kręcenie swoich pierwszych własnych filmów jest ostatecznością. Pomysł na pierwszy teledysk zrodził się w Berlinie, kiedy mój współlokator zabrał mnie na jednodniową wycieczkę do opuszczonego browaru. Takich obiektów jak ten jest w Berlinie coraz mniej, ponieważ są sukcesywnie burzone albo modernizowane, a na ich miejscu powstają nowe osiedla mieszkaniowe. Było to dla mnie wyjątkowe przeżycie, ponieważ nigdy w życiu nie uprawiałem tzw. urbexu, który jest po części nielegalny, ponieważ wiąże się z wejściem na cudzą własność. Zanim wyjechałem z Berlina, długo myślałem nad tym, jak zabrać się do produkcji teledysku. Dopiero po powrocie do Polski zmieniłem swój pogląd na wiele spraw, i chciałbym je tu pokrótce omówić.
Po pierwsze głównymi bohaterami teledysku miało być, analogicznie do prawdziwego zdarzenia, dwóch chłopaków, zacząłem zatem szukać pary chłopaków. W momencie gdy piszę ten tekst wiem że będzie to mieszana para – często słyszałem bardziej przychylne opinie na ten temat, zwłaszcza że nawet w takiej krótkie formie można zawrzeć zawsze uniwersalny wątek miłosny, którego było brak w pierwotnej wersji. Po drugie, miałem kręcić ten teledysk w Niemczech, w tej chwili wiem że będę kręcił go tylko w Polsce. Po trzecie, chciałem użyć w tym teledysku instrumentalnej wersji piosenki pewnego amerykańskiego producenta, ale szybko zmieniłem zdanie i postanowiłem użyć gotowego podkładu, jako że licencja na użycie tego utworu była bardzo kosztowna. Wróćmy jednak do kwestii najważniejszej: lokacji i bohaterów. Na początku byłem niemal pewien, że aby opowiedzieć pewną historię w obrazach muszę mieć co najmniej kilka lokacji. Byłem więc aż tak zawzięty że robiłem listy potencjalnych miejsc i odwiedzałem je pod kątem użyteczności. Teraz wiem że to była strata czasu, ale być może nie miałbym innego zdania, gdybym ich wszystkich nie zobaczył.
Ostateczne miejsce znalazłem, kiedy tramwaj, którym dojeżdżałem codziennie na spotkania zmienił trasę. Poszukiwane miejsce znalazło się samo. Był to brzeg Odry pod przeprawą mostową we Wrocławiu-Nadodrze – świetne połączenie tego co pasjonuje mnie w opuszczonych miejscach: duża ilość grafitti na podniszczonych murach oraz dużo nienaruszonej zieleni. Pozostała więc sprawa znalezienia głównych bohaterów. Było to jedno z najbardziej problematycznych zadań, zwłaszcza że nie korzystałem z pomocy agencji itp. Swoich aktorów znalazłem ostatecznie poprzez casting online, który ogłosiłem i promowałem na swoim profilu na TikToku. Wszyscy chętni mogli zgłaszać się, oznaczając swoje profile lub profile potencjalnie zainteresowanych osób. Nie muszę tłumaczyć, że profile te musiały mieć przynajmniej zdjęcia z widoczną twarzą. W ten sposób szybko wyłoniłem Kingę i Jakuba, pochodzących z Głogowa. Cieszę się, że udało mi się w ten sposób – bo publiczne konkursy czy castingi są aktualnie bardzo na czasie. Na koniec nie mniej ważna kwestia rekwizytów. Ze względu na opowiedzianą w filmie historię miały to być własnoręczne naklejki z papieru. Ponownie, odnosi się to do pierwotnego wydarzenia. Mój współlokator tworzył takie naklejki, odbijając na kartce papieru własnoręczny linoryt, a następnie naklejał je w opuszczonych wnętrzach fabryk. Kiedy próbowałem się z nim skontaktować, okazało się że wyrzucił swoje prace, więc musiałem szukać wyjścia awaryjnego. Pomyślałem, że dobrym pomysłem będzie wybranie jednego z rysunków, który wykonałem do swojego ebooka do nauki niemieckiego. W tym przypadku była to głowa mężczyzny – mój współlokator tworzył natomiast postacie wesołkowatych, chuderlawych więźniów w pasiastych kombinezonach. Pomysł sprawdził się wyśmienicie, a nietypowy charakter przedsięwzięcia zachowany. W dniu zdjęć zostało już tylko zrealizowanie scenopisu, który napisałem więcej niż rok temu, kiedy wszyscy byli pozamykani w domach. Tytuł mojego teledysku nabrał więc dodatkowego znaczenia, którego tak naprawdę nigdy bym się nie spodziewał.
Oglądaj →